wtorek, 14 kwietnia 2020

2. - "A mianowicie była to koperta (...)"



London Eye
         
- Już niedługo odbędzie się pokaz naszego znanego angielskiego cyrku, właśnie tu, na Piccadilly Circus! - krzyknął niski mężczyzna odziany w czarny, lśniący płaszcz. Zdjął pokaźny cylinder z lekko siwej głowy, kłaniając się ku zdumionym przechodniom. Jednym z zebranego tłumu był pewien mężczyzna, spieszący się do London City Bank - nieopodal British Cash Centre. Krańce jego płaszcza przypominały pelerynę, miotającą się pod wpływem podmuchu silnego wiatru. Marshal Joe Righter skręcił w prawo, mijając tabliczkę z napisem Phayhower Street. Wszedł do obszernego budynku. Westchnął i niepewnym krokiem skierował się do najbliższego stanowiska. Wówczas w tym samym momencie Pani Dolittle popchnęła drewniane drzwi pokryte wypolerowanym szkłem i znalazła się w środku najznakomitszej spółki wszech czasów - przynajmniej w Londynie - British Cash Centre. 
- Dzień dobry! W czym mógłbym pani pomóc? - pracownik BCC poprawił się, siedząc na obrotowym krześle, by wyglądać bardziej oficjalnie i obdarzył Panią Dolittle swoim codziennym, pracowniczym uśmiechem. 
- Niech pan nie udaje, że mnie nie pamięta... - Mężczyzna, a dokładnie Mike Philipson znów poprawił się na fotelu. Zacisnął purpurową muchę oplatającą jego szyję, po czym wygładził dłonią zagniecenia na koszuli. Westchnął. - Bardzo panią przepraszam, najmocniej panią przepraszam! Nie mam pojęcia, zupełnego pojęcia, o co może pani chodzić! Albo co powinienem wiedzieć... Gdybym był choć dość kompetentny jak na stanowisko przełożonego. Ach, przecież nim nie jestem, nawet sobie tego nie wyobrażam... - Opuścił głowę. Na twarzy staruszki pojawił się uśmiech. Uśmiech ledwo dostrzegalny z dużej odległości, co dopiero podchodząc bliżej. Zdawał się niekontrolowaną migawką. - Panie Philipson, to dla mnie żaden problem. Tylko niech pan nie ściemnia, z tym niekojarzeniem. Nazywam się Eleonora Brunhild Dolittle, a Bernard Dolittle był waszym częstym gościem - powiedziała staruszka. - Ojej, Bernard Dolittle jest... - Zaczął wypowiedź Mike. - Był... - Dokończyła Pani Dolittle. - Ach, już wiem! Pan Grugsfin tyle opowiadał o panu Bernardzie, to znaczy Dolittle. Pewnego razu widziałem pani męża właśnie w British Cash Center. Pan Grugsfin ugościł go życzliwie. To wydarzyło się dwudziestego trzeciego października. W mroźniejszą jesień niż ta, ale równie deszczową - powiedział Philipson. - Dokładnie, masz świetną pamięć, chłopcze. Pozwól, że będę się zwracała do ciebie po imieniu. Nie czuję się jeszcze na tyle stara, żeby tak oficjalnie z tobą rozmawiać. Zwłaszcza, że jesteś bystrym i sympatycznym młodzieńcem. Mało takich znam, uwierz mi - Odparła Pani Dolittle, powoli wstając. Wtem wyjęła tajemniczy, owinięty przedmiot.
A mianowicie była to koperta. Z biegiem czasu pożółkły jej krawędzie, rogi wyglądały jak przez kogoś pomięte. - Powierzam ci tę kopertę, Mike. Otwórz ją dopiero wtedy, gdy będę miała tu przyjść pięćdziesiąty piąty raz - Nie powiedziawszy już niczego więcej, spokojnie skierowała się do tych samych drewnianych drzwi pokrytych wypolerowanym szkłem. Mike patrzył za Panią Dolittle w wielkim zdumieniu, prawie nie trącając kubka z herbatą. 
Tymczasem staruszka oddalała się, mijając rozwidlenie Fleet Street.