sobota, 6 lipca 2019

The Premier Day - "Przy skrzyżowaniu ulic Baker Street i Regent Street..."




Regent Street, Sierpień 1968r.

       Przy skrzyżowaniu ulic Baker Street i Regent Street w rogu mieściła się zielona, szeroka budka. Kiedy się przed nią stanęło, wyglądała na dość podłużną. Miała wysokie blade okna, a na ich krawędziach widniały bujne plecionki z przeróżnych kwiatów, takich jak róże i tulipany. Wśród tych roślin istniała jedna, która swoją historią poprzedzała wszystkie inne istnienia pozostałych sadzonek. Przy Oxford Street panowało ogromne zamieszanie. Zatem nie było w tym nic dziwnego, ta ulica w zwyczaju była zatłoczona. Porównywało się ją do amerykańskiego Times Square, mieszczącego się w Nowym Jorku. Ludzie spieszyli się do pracy, jedni odprowadzali dzieci do szkół, a jeszcze inni próbowali dostać się do jakiegokolwiek sklepu. Lecz nie było to łatwe, bo tłum blokował każde możliwe wejście. Po drugiej stronie kafelkowego, w odcieniu jasnych ziaren kawy, chodnika znajdowała się starsza pani. Nikt w mieście o niej nie opowiadał, zaś ona rzadko dawała ponieść się okolicznym pogłoskom. Plotki raczej ją nie interesowały, choć zdarzało jej się dementować nowo usłyszaną informację, która okazała się niesprawdzona. Starszej pani zdawało się, że pozostaje nieznana dla pobliskiego, jak i nieco dalszego otoczenia. Jednak co któraś spotkana osoba zarzekała by się, że już ją widziała i miałaby coś do opowiedzenia o wspomnianej staruszce. Wychodząc z domu, nakładała purpurowy płaszcz. Przy silnym wietrze, owijała kark bawełnianym różowym szalikiem. Zwykle na jednym ramieniu niosiła skórzaną torebkę, na bokach pokrytą puchem. Prowadziła pozornie skromne, przeciętne życie. 
Pewnego dnia wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło sposób postrzegania świata przez starszą panią.

Pani Dolittle skierowała się wolnym krokiem w kierunku rozwidlonego końca ulicy. Rzekłabym, że poruszała się tak wolno, jakby wybierała się na całodniowy spacer. Nie znosiła ludzi, którzy dziwnie na nią zerkali. Nie cierpiała arogancji i tej całej Nowej Fali, którą tworzyli "bezczelni gówniarze myślący wyłącznie o sobie" - mówiła na tych młodych, żyjących muzyką nastolatków. Być może większość uważała ją za zgorzkniałą staruszkę. A prawda okazywała się zupełnie inna, gdyż Pani Dolittle przepadała za odmiennością i lubiła tę starą, rock and roll'ową nutę. Przemierzała kolejną alejkę, stukając drobnymi obcasami o kafelkowy, kawowy chodnik. Postanawiają go odnowić, toteż wyleją na niego zwały betonowej maści. Pomyśleć, że przetrwał gonitwy dzieci, ucieczki licznych złodziejaszków. 
Dla Pani Dolittle ten, być może zbyteczny, kawałek granitowego kamienia pozostanie znaczącym odłamkiem wspomnień.

- Ależ Jack, jasne, że to nie on wpadł na ten pomysł! - zagarnęła dłonią pasmo, związując włosy w kitkę. Przy okazji, machnęła na bok głową, by udowodnić swoją domniemaną szykowność.
- Czyli... - próbował dojść do słowa, jednak było to mało prawdopodobne przy gadaninie tak zawziętej osoby.
- Sama go przekonałam - oznajmiła, uparcie dążąc do własnej racji. 
- Tylko... - zagadnął, kolejny raz bez skutku. Ile razy można zaczynać tę samą gadkę?.
- Nie musisz dziękować - stwierdziła z udawanym uśmiechem, przypominającym nachalny wyszczerz bezbłędnie ustawionych obok siebie w rządkach zębów. 
- Ale... - wtrącił i złapał się palcami za podbródek. 
- Muszę już iść, więc przemyśl tę sprawę i daj mi odpowiedź. Najwyżej do czwartku, tak najprędzej. Potem wyjeżdżam na obóz konny do Howstonów - zakończyła, usprawiedliwiając się szybką ucieczką. W zwyczaju tak robiła, żeby nie dać za wygraną. Nie posiadała żadnych, mocnych argumentów. Gdyby dziewczęce odzywki na coś się zdały...
- A jednak - odezwawszy się przez westchnięcie, przybrał zawiedzioną minę. Elizabeth Gaskerll odeszła już daleko, a jej postać zlewała się z krajobrazem wiosennych drzew. Z kolei Jack Bloine trwał w zadumie, próbując zrozumieć, na co właściwie się zgodził. Gdyby John się dowiedział... Nie, to chyba nie może być aż takie złe.

Tymczasem starsza pani przemierzała angielskie, zatłoczone alejki, które były szczególnie ruchliwe po wydarzeniach z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku. Zewsząd krążyły pogłoski, że planują zamach na Elżbietę II, tak jak to zrobili z trzydziestym piątym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ci zaznajomieni z brytyjską ufnością w różne "zwidy" i "niewidy" spodziewali się wielkiego poruszenia tą sprawą. Ależ się zdziwili, rzekłabym. Nie dość, że Brytyjczycy przez dłuższy miesiąc potraktowali tę wszelako rozsławioną informację pobłażliwie, to w dodatku przyzwyczajeni do krwawych wojen - chociażby wojny Lancasterów i Yorków, zwane wojnami Dwóch Róż - machnęli ręką, wtrącając swoje trzy szylingi, że oni znają tragiczniejsze losy władców i tylko na strachu ludu im zależało. Żyjąc w naszych czasach, moglibyście uznać ich osądy za zbytnią przesadę czy za oznakę istnej głupoty godnej człowieka specjalnie rzucającego się w przepaść. Lecz kto w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym roku słonecznego dnia poświęcałby większość czasu nad zastanawianiem się, kto jest winny tego całego zamieszania oraz tym bardziej, co czeka Wielką Brytanię w najbliższym stuleciu. Życie toczyło się dalej. Dzieci zrywały mlecze, zdmuchując jednego po drugim. Piccadilly Circus tętniło życiem, wypełnione reklamami i ogłoszeniami. W Pałacu Buckingham przygotowywano się do porannej herbatki, a londyńska giełda świętowała kolejne wzrastające notacje firmowych zysków. Tamtymi czasy Zjednoczone Królestwo stanowiło bogactwo ówczesnego świata. Wkrótce miało się to zmienić. Brytyjczycy zapatrzeni na siebie nie zauważyli, że Amerykanie ich doganiają - a może właśnie Stany Zjednoczone ruszyły szybkim krokiem, gdy Wielka Brytania powoli odbudowywała monarchię... ? 
Pani Dolittle nie zaprzątała sobie głowy takimi ambitnymi wyścigami monarchów. Akurat przechodziła obok Pałacu Westminsterskiego, więc pospiesznie zerknęła na owalny, ołowiany, mieniący się w promieniach słońca zegar zwany Big Benem i podreptała dalej, próbując jak najszybciej dostać się do Threadneedle Street. 
- Już niedługo odbędzie się pokaz naszego znanego angielskiego cyrku, właśnie tu, na Piccadilly Circus! - krzyknął niski mężczyzna odziany w czarny, lśniący płaszcz. Zdjął pokaźny cylinder z lekko siwej głowy, kłaniając się ku zdumionym przechodniom. 

Piccadilly Circus

Przed Wami pierwszy rozdział, zapowiadający nową historię! A może jest Wam dobrze znana? Przekonajcie się, co kryją w sobie ulice Londynu i co wspólnego mają z ich mieszkańcami. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć: udanego czytania!